26 października 2024

Dziś byliśmy w odwiedzinach u Misia z Lasu, któremu uratowałam życie. Powiedziano mi w miejscu, gdzie jest teraz, że nie przeżyłby zimy, bo jest skrajnie wychudzony, choć w ogólnym stanie dobrym. Tam gdzie wcześniej mieszkał, był przywiązany krótkim łańcuchem do budy i prawdopodobnie karmiony głównie jabłkami. Teraz dostaje karmę weterynaryjną co trzy godziny (przez całą dobę, więc też w nocy), a jego układ trawienny musi się nauczyć, co z tym robić, bo na razie wszystko przelatuje przez niego w postaci wodnistej sraczki. 

Jest śliczny, ufny i pogodny, dość duży i dość młody, mówią że ma tak 3-4 lata, ale wygląda mi na mniej. Ma wielki łeb i gruby ogon, ale to tylko takie wrażenie, bo reszta strasznie chuda. 

Zawiozłam mu gruby wełniany kocyk z frędzlami, żeby mu było miękko w te biedne wystające gnaty.


Z innych przygód...

1. Byłam wczoraj u mojego ortopedy i tak jak obiecałam, nastąpiła punkcja i bicie życiowego rekordu. Tym razem wyciągnął 10 strzykawek płynu i w pakiecie wystawił od razu nowe skierowanie - na powtórzenie synowektomii. Wysłałam maila, czekam na termin.  

2. Przed ortopedą świętowałam w mojej byłej placówce oświatowej piękny jubileusz i wyrobiłam tam limit całowania się z ludźmi na najbliższe pół roku. Ponieważ przez te 5 lat, od kiedy stamtąd odeszłam, byłam w obiekcie chyba tylko raz, to wszyscy witali mnie, jakbym wstąpiła w progi bezpośrednio zza grobu i to było bardzo miłe i czułam się jak gwiazda holiłódzka. I nawet nowy wystrój szkoły, przypominający zakład pogrzebowy w złym guście, nie zdołał mi zepsuć nastroju, zresztą... co mnie to obchodzi, to już dawno nie jest mój świat. Ale serio - to stołówka wygląda tak, że brakuje tam tylko otwartej trumny z ciałem nieboszczyka zmarłego w wyniku dekapitacji, na szyi którego widać niedbale założone szwy.

24 października 2024

Muszę przyznać, że to wielka ulga, że już nie mamy tych kur. Można po południu zwiotczeć swobodnie i nie zrywać się nagle z paniką: zamknęłaś kury? zamknąłeś kury? Można, wracając z jogi, nie zastanawiać się, ile kur zastaniemy po przyjeździe. I takie tam, ogólnie - święty spokój. A dodam też, że już niezliczone ilości razy (od czasu oddania tych kur) natknęłam się w naszych brzózkach i na polu na ślady odwiedzin lisów w kurnikach sąsiadów. Na szczęście, już nie w moim! 

Kiedy przyjdzie zima, a nawet już wcześniej, kiedy spadną liście, zabierzemy się za porządkowanie terenu po kurzym wybiegu, co sprowadzać się będzie głównie do wycięcia zbędnych śliw i czarnego bzu. Wreszcie czarne porzeczki będą miały kulturalne warunki świetlne do owocowania i będzie możliwość zadbania o nie, tak samo jak o nieliczne rosnące tam maliny. Pozostaną stare potężne jaśminowce, świerk, młoda robinia i kolekcja posadzonych przez nas odmianowych lilaków. Jest tam też jakaś jabłonka, ale obecnie niedostępna, bo całkiem w chaszczach, więc o niewiadomej kondycji.

Planowany jest też oczywiście warzywnik z modnymi wyniesionymi grządkami jak groby. Będę tam sobie wchodzić furteczką, psy też będą wchodziły ale tylko ze mną i skończy się wreszcie to haniebne wyżeranie marchewek pod nieobecność gospodarzy.

A na koniec raport z placu rozbiórki. Cienista rabata jest już wypełniona ziemią i mam tu na dowód świeżutkie fotki (ostatnia dosłownie sprzed godziny). Było z tym trochę roboty, bo trzeba było zdjąć przęsła ogrodzenia a potem je zamontować, a po drodze (wczoraj) zajechała wywrotka ziemi, a potem Stary szuflował tę ziemię do przygotowanych koryt. 

Strasznie się jaram tą rabatą. Na razie kupiłam około dwustu wiosennych cebul - głównie krokusy.

20 października 2024

Mogłabym tak po każdej wizycie w schronisku wklejać te kocie zdjęcia wszędzie, gdzie się da, ale przecież nie będę zamęczać świata swoimi fascynacjami. Dziś znów dwie nowe bandy rodzeństwa kociego - w jednej klatce sześcioro, a w drugiej pięcioro. Banda wesołych rozbójników w obu, a nawet pojedyncze akrobatki!

Takie kociątko wystarczy wziąć na kolana, obrócić pleckami w dół i gładzić po brzuszku samym czubkiem palca, zataczając małe kółeczka i już jest cały brzuszek wymasowany. Takie to maluszki. W normalnym życiu mama by je masowała, a tak to niestety - jest jak jest. No ale mają ciepło, nie są głodne, w klatkach są czyste ręczniki, poszewki, kocyki, a nawet kocie zabawki. Choć z tymi tekstyliami to ciągła bieda, bo brakuje ręczników, poszewek, obrusów, kocyków, ale na bogów wszelakich wyznań - bawełnianych!!! A nie z plamoodpornego plastiku, bo taki obrus podścielony w kociej klatce to po prostu ból zębów.

W domu znów poruszenie gospodarcze, ale zdjęć nie będzie, bo Stary porusza się gospodarczo tam, gdzie ja nigdy nawet nie byłam, czyli nad stropem pierwszego piętra. Jest tam ciemno i zimno, a żeby to zimno nie przenikało przez strop do górnego pokoju, to właśnie trwa tam przygotowanie do rozłożenia wełny izolacyjnej, która została w tym celu kupiona już jakieś sto lat temu i wreszcie się doczekała.

Północna rabata jest już zupełnie gotowa do dalszych prac, cały chodnik jest ułożony, z ładnym obrzeżem i rozszerzeniem od strony furtki wejściowej, żeby pieski mogły tam sobie stróżować. Piach z koryt został wyrzucony, a we wtorek przyjedzie ziemia.

Kolano jest ogromne i przeszkadza jak cholera, zwlaszcza stanie jest uciążliwe,  ale muszę jakoś dociągnąć do piątku, bo dopiero wtedy będzie punkcja. I myślę, że to będzie bicie życiowego rekordu w ilości zebranego płynu. A tymczasem przyjechałam ze schroniska, upiekłam kaczkę na obiad, usmażyłam kanie, a teraz piekę tartę serową do przyszłych zadań kulinarnych. Znaczy... sama się piecze, a ja leżę z nogą na ścianie, wzywając grawitację na ratunek i odbywam sjestę. 

13 października 2024

Można sobie planować to i owo, a życie układa swoje scenariusze. Byłam święcie przekonana, że w ten weekend wywalimy resztę piachu z koryt, przeznaczonych na rabaty, ale niedziela trafiła się deszczowa od rana do nocy i nic z tego nie wyszło. Wczoraj Stary dokończył obwódkę rabaty od strony frontowego podwórka, a chodnik jest już też skończony i nawet sporo piachu z rabat poszło pod chodnik, więc w sumie do wywalenia nie zostało jakoś dużo. No ale cóż, leje. A podobno i zamówiona ziemia też już jest, tylko czeka na skinięcie i przyjeżdża. Oj, sadziłoby się już rośliny! Apropos - muszę przecież szybko kupić milijony wiosennych cebulek i powpychać je tam, w te rabaty, których jeszcze nie ma!

Ale przynajmniej posadziłam w piątek wszystkie róże, to już coś. Dwie pod oknami dużego pokoju: w pobliżu dwóch Mrs John LaingYennefer i od drugiego końca czyli bliżej okna łazienki - Gandalf Biały. Przy świdośliwie, na wspólnej miejscówce - Zorza, Iwona i Butter&Eggs, a pozostała piątka na byłym ziołowniku, z którego zioła zostały już wcześniej wyeksmitowane. Oczywiście śladu nie ma po jakimś sadzeniu róż, bo wszystkie jak należy zakopczykowałam po same uszy i wygląda to trochę, jak rabaty z kretowiskami.

Po długiej przerwie byłam dziś znów u kociaków w schronisku i od ósmej rano sprzątałam izolatki.

08 października 2024

Ponieważ popadłam w chwilowe unieruchomienie (z którego już zresztą wypadłam znów do życia), to jednocześnie popadłam też w LOSTa na Netfliksie. Omatulu, po tylu latach! Przecież jak to pierwszy raz oglądałam, to miałam jeszcze telewizor!

No cóż, przyznać muszę, że naiwność serialu wzrusza mnie prawdziwie, ale naprawdę oglądam z przyjemnością, a szczególnie, że nie muszę znosić tego poniżenia, jakim jest czekanie na kolejny odcinek, tylko lecę ciurkiem jeden za drugim, na co jest nawet specjalne angielskie słowo, ale go nigdy nie pamiętam.

Niedziela, jak to u nas, była bardzo pracowita, a na rozbiórce powstała już część chodniczka. Dla mnie mógł to być chodniczek jakikolwiek, no techniczny, choćby z palet czy z desek, ale Stary to wiadomo, że już poszedł po całości. Przy okazji nastąpiła weryfikacja planu robót w kierunku zmniejszenia wysiłku fizycznego, bo okazało się, że chyba wszystkie cegły będą zużyte na chodnik, a więc nie trzeba ich stamtąd nigdzie wywozić. 

No a teraz znów stopklatka, bo nadszedł zwykły tydzień pracy, ale ponieważ obserwuję utrzymujący się zapał, to chyba należy się spodziewać kontynuacji.

05 października 2024

Izotop w mojej nodze wziął się chyba do roboty, bo powiększył mi się obrzęk i wieczorem kolano było już nawet nieprzyjemnie ciepłe i wymusiło leżakowanie z robótką, które i tak było nieuchronne po dość aktywnym dniu. Ponieważ uprzejmy i przystojny pan doktor powiedział, że z punktu widzenia przeprowadzonego zabiegu nie ma żadnych ograniczeń i mam się poruszać na tyle, na ile samo kolano mi pozwala, to połaziłam wczoraj sporo i nawet byłam na długim spacerze z psami, zahaczającym o las. Jestem z tych szaleńców, którzy podniecają się wysypem grzybów, zwłaszcza, że wszystkie suszone zjedliśmy na początku roku i zapasy trzeba odnowić. Od poniedziałku wracam do pracy, więc na pewno w drodze powrotnej przez las zapałętam się tam niechcący raz czy drugi. Koszyk z nożykiem mam zawsze w bagażniku, jako jego stałe wyposażenie, ale  jeszcze tam muszę dorzucić gumiaki.

W Gospodarstwie poruszenie, bo w poniedziałek wyjadą ze szkółki moje nowe róże i trzeba było zrobić przygotowania. Wymaga to pewnych reorganizacji i uruchamia od razu łańcuch prac, wśród których istotne jest przewalenie warstw na kompostownikach i dobranie się do gotowej ziemi kompostowej. Stary przygotował mi też miejsce na rabacie blisko domu, gdzie kiedyś zakładany był ziołownik, ale teraz koncepcja się zmieniła. Rozrośnięte kępy ziół zasilą mój ukochany wielki ogród ziołowy w sąsiedztwie lawendowego poletka, a były ziołownik stanie się przedłużeniem najstarszej różanki. Pośrodku widać już jedną różę Łukasza Rojewskiego, posadzoną tam na wiosnę. Jest to odmiana Wspomnienie lata która bardzo słabo ruszyła, bo jak ją posadziłam, to już zaraz szaleńczo rosły kocimiętki i kładły się jej na łeb, pogarszając warunki bytowe. I właściwie przez cały sezon musiałam tam interweniować z różnymi ogranicznikami, żeby od niej te kocimiętki odsuwać.
Zmiany widać też na tzw. "rozbiórce", bo dorwałam w ubiegłym tygodniu jednodniowego  robotnika, który powywoził stamtąd betonowy gruz. Zrobiło się od razu ładnie i porządnie, no i teraz trzeba jeszcze wywieźć stamtąd cegły, ale robotnik wyparował po zapłacie. Ośmielona postępem robót, sama chwyciłam za szpadel i zaczęłam się wdzierać na poziom minus jeden, czyli pod byłą podłogę. Jest to przestrzeń wypełniona piachem i trzeba go stamtąd wybrać, bo w to miejsce będzie nawieziona ziemia pod przyszłą rabatę. Robota jest ciężka, ale satysfakcjonująca, bo widać zmiany. 
Ale było to jeszcze przed wycieczką ortopedyczną do Gdyni, a po niej, jak wiadomo, znów zostałam wyłączona z użytku. Czas więc ponownie chwytać za szpadel.

03 października 2024

Miałam leżeć i pisać, a tymczasem ani nie leżę, ani nie piszę, za to cały czas robię na drutach, a to niestety angażuje obie ręce. 

Nastraszono mnie przed tym zastrzykiem, że będę zagrożeniem dla świata ze szczególnym uwzględnieniem małych piesków, a więc po powrocie z kliniki zabarykadowałam się na trzy dni w sypialni. Leżałam sobie w ortezie, oglądałam seriale i robiłam na drutach oraz przyjmowałam łaskawie usługi Starego, który dostarczał mi paszę suchą i mokrą. Wychodziłam właściwie tylko do toalety i znów wracałam do sypialni. 

Pierwszego dnia twarz miałam żółtą, a drugiego czerwoną i rozpaloną i to nie od izotopu, tylko od sterydu, którym przepłukuje się igłę po podaniu tegoż izotopu, żeby żadna jego kropelka się nie cofnęła i nie wywołała jakichś komplikacji, na przykład martwicy tkanek. Izotop ma natomiast wywołać martwicę przerośniętej błony maziowej w kolanie i na wczorajszej wizycie kontrolnej dowiedziałam się, że czasem zastrzyk trzeba powtórzyć (jeśli błona maziowa była gruba i nie cała została przez izotop zeżarta, u mnie jednak być może jeden wystarczy. Ale to się okaże dopiero po upływie około czterech tygodni, bo wtedy właśnie mam iść do ortopedy na ewentualną punkcję nagromadzonego płynu. Po tej punkcji będzie też widać, czy płyn się nadal zbiera (czyli błona maziowa produkuje), czy już nie.

Podczas mojej izolacji i oczekiwania na upłynięcie czasu połowicznego rozpadu ITRu wszystkich trzech chłopców wyrzuciłam z sypialni i muszę powiedzieć, że tylko jeden z nich płakał pod drzwiami i nie był to Stary. Teraz już świat Gucia wrócił w swoje koleiny, ufff, biedaczek!