Mija tydzień i kolano powoli się poprawia, wciąż jednak nie mogę normalnie chodzić. Trochę się uruchamiam w normalnym domowym życiu - a to obiad zrobię, a to malin nazrywam - coś trzeba jeść. Stary się do wytwarzania żywności nie nadaje, za to wytwarza na górze łazienkę, która ma już ściany i sufit, ale jeszcze nie ma drzwi. Jest już kibelek i umywalka, a także samorobna szafka podumywalkowa. Są też kupione dwa komplety drzwiczek dla kotów, które podniosą koci komfort życia, gdy już te drzwi będą.
Suszę powoli zioła na zimę, na herbatki, które są moimi napojami pierwszego wyboru (oprócz kawy) i pochłaniam ich spore ilości. Odkryciem tego sezonu są suszone kwiaty forsycji, które mają przepyszny smak, z lekką goryczką, a ja taką nutkę bardzo lubię. No i taka herbatka jest bardzo ładna, a kwiatki można na koniec zjeść. Nasuszyłam trochę tak na próbę i już właściwie wszystko wypiłam, a dozbierać nie ma jak.
Tu się musze pochwalić, że wreszcie mam perfekcyjną herbacianą filiżankę, a jest to szklany dzbanek z IKEA, który jest zaprojektowany tak samo genialnie, jak grabie Fiskarsa. Nie chce mi się tu pisać o szczegółach, ale uwierzcie, że w trakcie użytkowania kolejne odsłony geniuszu projektanta ukazują się naszym oczom. Kształtna, wygodna, genialny system obsługi sitka wraz z możliwością jego odstawienia gdziekolwiek, gdyż przykrywka po zdjęciu staje się podstawką. Szkło pozwala widzieć zaparzone roślinki i kolor naparu, no i wreszcie odpowiednia jest pojemność - 0,6l. Zarówno w aspekcie estetyki jak i ergonomiki osiągam spełnienie.

Mamy teraz urodzaj owoców - jednocześnie są czereśnie, wiśnie, maliny, porzeczki, porzeczkoagrest i zaczęły się borówki. Nastawiłam wczoraj ocet czereśniowy, dziś zamierzam zerwać wiśnie, wydrylować i pozamrażać do moich zimowych posiłków z orzechami i mascarpone. Maliny pożeramy na bieżąco , są w tym roku nieduże, ale przepysznie słodkie i aromatyczne. Zamknęliśmy jakiś tydzień temu wyjście kur do maliniaka, dzięki czemu maliny zjadamy w komforcie psychicznym i nie tylko te, które kury nam uprzejmie zostawiły.
Małe kurczaczki są cudne i zdrowo rosną pod opieką mamy. Już od drugiego dnia w wolierce posiadły umiejętność wchodzenia do kurnika na noc, co jest zawsze dość trudne, a jeśli pisklęta wychowują się bez kwoki to nawet bardzo trudne. Do codziennego jajkowo-paproszkowego jedzenia podrzucam im ziółka (szczypiorek, oregano, pokrzywę, młode listki krwawnika) i owoce (porzeczki, maliny, czereśnie, ogórki, pomidory), a już kwoka dalej nawiguje, co im wolno a czego jeszcze nie.
Warzywnik mam w tym roku beznadziejny jeśli chodzi o korzeniowe - buraki, marchew i pietruszka mimo dosiewek i mimo podlewania są klęską. Chodzę i rozmyślam, żeby się jednak stopniowo w kolejnych sezonach przeorganizować i jeść to, co samo rośnie i to bez wysiewania, odchwaszczania i podlewania. A z tych warzyw - zostawić wczesne sałaty, a w sezonie na pewno pomidory, pory i dyniowate. Co jeszcze? Nie wiem. Koper sieje się sam, niech się sieje. Myślę, planuję.
Mnóstwo prac leży odłogiem z powodu tego kolana, no ale cóż... jak to kiedyś mawiano - wyżej dupy nie podskoczysz.
A z zepsutym kolanem - nie podskoczę nawet niżej dupy.